Siedziałem sobie w kuchni już chyba z godzinę i gapiłem się
na kran, a właściwie na kapiąca wodę. Jakież to epickie. Nie wiem dlaczego, ale
nie mogłem przestać tego robić, obiecywałem sobie, że jeszcze jedna kropla
spadnie i dokręcę kran, ale nie potrafiłem, to było ode mnie silniejsze. Będę
się w piekle smażył za to marnowanie wody. Nagle weszła mama, pomyślałem, że
pewnie się serial skończył.
-Nathan, jak tu siedzisz to czemu nie zakręciłeś wody?-
zapytała z wyrzutem.
-Oj, no nie zauważyłem wcześniej. – podszedłem do zlewu i zrobiłem to o co powinienem zrobić już godzinę temu, zakręciłem kurek. Nie da się ukryć, skłamałem, no ale w dobrej wierze. Piekło czeka z otwartymi wrotami… -No ja nie wiem jak można nie zauważyć siedząc godzinę i gapiąc się na to, ale niech ci będzie. -powiedziała po czym się do mnie uśmiechnęła. -Ja się wcale nie gapiłem.-zacząłem się wykręcać, dalej brnąc w kłamstwa.
-Oj, no nie zauważyłem wcześniej. – podszedłem do zlewu i zrobiłem to o co powinienem zrobić już godzinę temu, zakręciłem kurek. Nie da się ukryć, skłamałem, no ale w dobrej wierze. Piekło czeka z otwartymi wrotami… -No ja nie wiem jak można nie zauważyć siedząc godzinę i gapiąc się na to, ale niech ci będzie. -powiedziała po czym się do mnie uśmiechnęła. -Ja się wcale nie gapiłem.-zacząłem się wykręcać, dalej brnąc w kłamstwa.
-Nathan, kochanie ja wszystko widzę, mamy nie oszukasz.
-Ty jesteś gorsza niż FBI po prostu. – rzuciłem. –No dobra
niech Ci będzie.-dodałem udając obrażonego.-No to za kare zostajesz dziś z Jess, bo ja jadę do znajomej na urodziny i nie wiem, o której wrócę. Pasuje takie coś? Poradzicie sobie?- zapytała, a właściwie postawiła mnie przed faktem dokonanym.
-Poradzimy?! W sensie, że się nie pozabijamy i nie zdemolujemy domu? To nie wiem, nie gwarantuję.
-Bardzo śmieszne. Ja się poważnie pytam.
-Przecież ja jestem poważny, naprawdę. – powiedziałem.
-Synu ogarnij się, bo nie mam do Ciebie siły. W takim razie spytam Jessice czy się Tobą zajmie. - powiedziała ironicznie. Przyznaje to jest silny argument do tego żeby spoważnieć.
-Dobra, dobra. OK, zajmę się wszystkim, posprzątam, nawet obiad ugotuję, tylko jej nie mów czegoś takiego, bo mnie wyśmieje, a ja muszę budować swój autorytet jako starszy brat.- mówiłem błagalnym tonem i prawie uwiesiłem jej się na nodze. Tak, wiem oznaki dojrzałości dają o sobie znać.
-Ten obiad to sobie daruj i sprzątanie lepiej też. Posiedźcie sobie pooglądajcie jakieś filmy. Spokojnie, bez nerwów, nie powiem jej, ale czasem muszę użyć mocniejszych argumentów żeby cie do czegoś przekonać. To co synuś, rozumiem, że się zgadzasz?
-No zgadzam, zgadzam.-powiedziałem ze smuteczkiem, a raczej z bezsilnością w głosie.
-Obiad wam ugotuję, nie martw się. A teraz bardzo Cię proszę, idź się wreszcie ubierz, bo już środek dnia, a ty dalej chodzisz tak jak spałeś.
Jak kazała tak zrobiłem i udałem się do swojego pokoju.
Ubrałem sobie dresowe spodnie, bluzę i najlepsze, koszulkę z Pikachu, mój
bohater z dzieciństwa. Aż się łezka w oku kręci, jak ja uwielbiałem oglądać
Pokemony. Jednego mam nawet w domu, nazywa się Jessica, ale go nie zakwalifikowali
do bajki, bo się nie nadawał, z reszta
dobra nieważne. Zawsze chciałem krzyknąć: - Pikachu, wybieram cię! Ale
dojrzałem i już nie mam takich głupich marzeń. Jestem z tego dumny, że myślę
przyszłościowo i w ogóle.
Porobiłem jeszcze kilka rzeczy, kiedy usłyszałem jak mama mnie woła, więc poleciałem do kuchni.
-Co się stało?- zapytałem od progu.Porobiłem jeszcze kilka rzeczy, kiedy usłyszałem jak mama mnie woła, więc poleciałem do kuchni.
-Ja już będę jechać. Zrobiłam wam obiad, także sobie zjedzcie. –powiedziała i udała się w stronę drzwi. –Aha, w szafce macie słodycze, ale nie szalejcie za bardzo.
Moje oczy w tym momencie zabłysły chyba milionami gwiazd, to
brzmiało jak muzyka dla moich uszu. Szykuję się party hard
z czekoladką. Odpłynąłem do
świata fantazji całkowicie, ale musiałem wrócić na ziemię żeby się mama nie
zorientowała jakie mam niecne plany.
-Jasne, jak sobie życzysz. Pa. –odpowiedziałem na jednym tchu.-To się cieszę. Cześć. – miałem wrażenie, że mnie już o coś zaczęła podejrzewać. Jestem chyba przewrażliwiony. Usłyszałem, że drzwi się zamknęły, Jess siedzi w pokoju. O mój Boże!!! Ogarnęła mnie niczym niepohamowaną radość. Ja i czekolada, sam na sam, tylko we dwoje. Cicho otworzyłem szafkę i wyjąłem czekoladę. Planowałem zachować jakiś umiar, ale u mnie ,,jakiś” nie ma określenia. Zjadłem sobie kosteczkę, potem dwie, ale po chwili myślę co ja się będę tak rozdrabniał, więc wepchałem do buzi cały rządek. Pech chciał, że akurat młoda weszła do kuchni. Nie mogłem pozwolić na to żeby zobaczyła czekoladę, więc szybko odwróciłem się w jej stronę, chowając za sobą tabliczkę. Przypomniałem sobie jednak o tym, że jem, dlatego natychmiast przestałem ruszać żuchwą.
-A co ty tam masz?- zaczęła dopytywać. Tego najbardziej się obawiałem. Z racji tego, że miałem chwilową trudność z tym aby cokolwiek powiedzieć, pokręciłem przecząco głowa, udając niewiniątko. Ona tylko dziwnie się na mnie popatrzyła i zaczęła sobie nakładać obiad, a że mnie pech nie opuszcza potrzebowała wyjąć sztućce akurat z tej szuflady, o którą ja się opierałem.
-Możesz się przesunąć!- ryknęła, kiedy udawałem, że nie wiem o co chodzi. Biedny, spanikowany wiedziałem, że muszę coś wymyśleć. Wybadałem rękami, gdzie leży czekolada , złapałem ją i szybko, niczym Bolt uciekłem do pokoju, chowając przy tym czekoladę pod bluzę, żeby ten pokemon nie zauważył. Przyznaję, że takie zachowanie nie jest normalne, no ale co ja poradzę. Ta czekolada była moja i tylko moja, nie mogłem się z nikim podzielić. Zanim Jess wróciła do salonu zdążyłem już całą zjeść.
-Tylko mi potem nie nudź, że Cię brzuch boli. -powiedziała doświadczona kobieta. W tym domu to nic nie można zrobić, żeby nikt się nie dowiedział. Udałem, że nie słyszę, to było jedyne wyjście z tej sytuacji. Na szczęście dalej nie drążyła tematu, więc odetchnąłem z ulgą.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przed telewizorem, ale potem
zaproponowałem wyjście na dwór. Jess oczywiście dopadła huśtawkę, więc ja z
nudów postanowiłem, że zerwę sobie jakieś jabłuszko z mojej kochanej jabłonki.
Tyle, że był jeden problem, a mianowicie; wysokość drzewa. Zacząłem podskakiwać , ale i tak nie dosięgałem,
a w pobliżu nie było niczego, czym mógłbym strącić jabłko. Stanąłem bezradny i
zacząłem drapać się po głowie, swoja drogą nie wiem czemu ludzie tak robią jak
myślą, no ale cóż. Młoda miała ze mnie niezły ubaw, dlatego tym bardziej nie
mogłem się poddać. Postanowiłem, że
wejdę na drzewo, plan równie niebezpieczny co ekscytujący. Wziąłem głęboki oddech, przeżegnałem się i
zacząłem wspinaczkę. Nawet nie wiem jak Jessica zareagowała, bo byłem zbyt
przerażony by się oglądać. Myślałem tylko o tym żeby nie patrzeć w dół, co
prawda nie było bardzo wysoko, ale z moim lekiem wysokości kilku metrowa
jabłonka to ośmiotysięcznik. Gdy już
byłem na górze zauważyłem piękne, czerwone jabłuszko. Nie mogłem sobie odpuścić.
Było ona na końcu grubej, wystającej gałęzi, więc żeby je dosrać musiałem zawisnąć
na niej niczym leniwiec. Takie te zwierzątka leniwe, ale wygimnastykowane. Na moje nieszczęście gdy od zdobyczy dzieliły
mnie milimetry, jakże niefortunnie ześlizgnęła mi się dolna kończyna , wtedy
niezmiernie się wystraszyłem, co doprowadziło do tego, że zderzyłem się z kulą ziemską, inaczej mówiąc
miałem kur** mać bolesny upadek. Jest jednak pozytywny skutek, połowa jabłek
spadła razem ze mną. Całe pośladki mnie bolały, bo człowiek nie kot i na cztery
łapy nie spada, tylko na inną część ciała. Jessica o dziwo się chyba
wystraszyła, bo od razu do mnie podbiegła.
-Nic ci się nie stało?- zapytała z troską w głosie.-Nie. Wszystko jest OK. – mówiłem podnosząc się z pomocą siostry.
-Zaprowadzę cię do domu. –zaproponowała.
-Nie, nie. Ty pozbieraj jabłka, a ja sobie poradzę.-mówiłem trzymając się za dolną część kręgosłupa.
Jakoś doczołgałem się do domu i rzuciłem na kanapę. Miałem na sobie kilka przyczepionych liści, które nabyłem podczas upadku. Jess przyszła między czasie z jabłkami.
-Rzuć mi jedno. –poprosiłem. Nie mógłbym sobie odpuścić, po takich przeżyciach przecież.
Zająłem się oglądaniem liści, kiedy nagle dostałem czymś w łeb.
-Złapałeś?- usłyszałem siostrę z kuchni i wtedy poczułem, że wcześniejszy ból mi ustąpił do tego stopnia, że spokojnie poradzę sobie z morderstwem pewnego pokemona.
Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale brak czasu, a oprócz tego drugi blog, na którego serdecznie zapraszam http://thewanted-on-battelground.blogspot.com .
Dziękuję za wszystkie komentarze, wiele dla mnie znaczą<3
Jeśli ktoś chce być informowany na twitterze, to napiszcie:)
A wracając do rozdziału, też oglądałam w dzieciństwie Pokemony i dziś przeczytałam, że ta bajka szkodzi. Chyba w tym racji trochę jest, czego efekty widzicie na tym blogu xD Muszę też przyznać, że jestem z siebie dumna, bo napisałam Pikachu bezbłędnie, bo potem z ciekawości sprawdziłam, ale nie ma co się dziwić, do dziś mam z tym pokemonem chyba z dziesięć breloczków. Niestety już nie pamiętam nawet o czym ta kreskówka dokładnie była, a może i stety, jeszcze bym wszędzie pokemony widziała, chociaż jak patrzę na niektórych ludzi to Pikachu przy nich wymięka ^-^
Taka mam fazę dzisiaj, że szkoda gadać.:D Kończę już te życiowe rozmyślania.
Do następnego.... :***